Pod koniec 2014 roku stanąłem, nie do końca z własnej woli, na rozstaju zawodowych dróg. Wiedziałem, że mój czas w AfterParty.pl dobiega końca, ale nie do końca miałem pomysł na to, w którym kierunku powinienem iść dalej. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej marzyła mi się telewizja, ale musiałem myśleć realistycznie – to jeszcze nie czas i umiejętności na wygłupy przed kamerą. Nieoczekiwanie pojawiła się opcja zatrudnienia w „Fakcie”, w którym od lat pracują bliskie mi osoby. Nie było czasu na zastanawianie się, więc po szybkiej kalkulacji postanowiłem zaryzykować i od 1 stycznia zasiliłem szeregi najchętniej czytanej gazety w Polsce.
Nie ukrywam, że początkowo miałem sporo wątpliwości. Do tej pory zajmowałem się głównie przedrukowywaniem i redagowaniem informacji, które zostały już przez kogoś wytworzone, choć regularnie też tworzyłem autorskie treści. Ale nie na taką skalę, jakiej oczekuje się w gazecie codziennej. No i reputacja. „Fakt” słynie z tego, że potrafi jechać po bandzie i nie bierze jeńców, podczas gdy na swoim ciepłym krzesełku w AP pisałem głównie o tym, że ktoś miał ładne i drogie buty albo dużo zarabia na reklamie jogurtu. Potraktowałem to jednak jako wyzwanie i prawdziwy chrzest bojowy w branży. Po blisko roku pracy w „Fakcie” nie mam wątpliwości, że była to najlepsza decyzja, jaką mogłem wówczas podjąć.
Nie zamierzam wchodzić w dyskusję z ludźmi, którzy nie traktują tego, co obecnie robię, jako prawdziwego dziennikarstwa. Nie chcę licytować się z nikim, kto zarzuca nam, że wchodzimy z butami w życie znanych ludzi i i nierzadko je niszczymy. Nie znajdę też w sobie entuzjazmu, aby bronić okładki jednego z naszych numerów, na której znalazło się zdjęcie zakrwawionej dziewczynki. To nie ma sensu. Miałem swego czasu taki zapał, aby wszystkim coś udowadniać, ale to do niczego nie prowadzi. Szczególnie, jeśli głównymi oskarżycielami są ludzie, którzy robią to samo, ale w białych rękawiczkach. Udają, że coś krytykują i piętnują, a tak naprawdę im też chodzi o to, żeby kliknięcia się zgadzały, odsłony nabijały kabzę za reklamy i tak dalej. Tego typu dyskusje zostawiam sobie na spotkania z kimś, komu ta medialna materia jest totalnie obca. Bardzo mi przykro, ale ja poczucia, że robię coś złego, po prostu nie mam. A jeśli dobrze wyczuwam to mój kręgosłup moralny ma się całkiem nieźle.
Oczywiście, rozumiem zdziwienie niektórych sławnych pań i panów, gdy otwierają „Fakt” i nie widzą, wzorem błyszczących dwutygodników, swoich idealnie wyretuszowanych zdjęć z ustawki czy mejla od menadżerki przedrukowanego w artykuł o idylli w ich życiu i karierze. Sorry. Wiele gwiazd, wierzę, że sporo z nich nieświadomie, wchodząc do medialnej rzeki podpisuje pakt z diabłem. To nie jest tak, że wpuścisz nas do swojego domu, pokażesz uśmiechnięte dzieci i nowy telewizor, a my przyrzekniemy, że taki obrazek będziemy lansować już na zawsze. To tak nie działa. Publiczność przyjmie to wprawdzie z uśmiechem i oklaskami, ale jeśli za dwa miesiące zobaczą was na spacerze z kochanką albo zataczającego się pod tanim barem, też będą klaskać. Zauważcie, że problemy i przeprawy z tabloidami nie dotyczą praktycznie ludzi, którzy NIGDY nie robili ze swojego życia prywatnego atutu czy karty przetargowej w walce o dobry wizerunek, który bardzo szybko przekuwa się na kontrakty reklamowe i kolejne propozycje. Możesz wziąć przykład z Magdy Mołek albo Jolanty Pieńkowskiej, które w pewnym momencie uznały, że obecność w prasie nie jest im do niczego potrzebna i mają odpowiedni papierek z sądu, którym nawet nie muszą machać nam przed twarzami. Bo my wiemy, że one nie chcą i wszystko gra. Pamiętam, jak podkusił mnie diabeł i przedrukowałem plotkę o tym, że Magda Mołek jest prawdopodobnie w ciąży. Trzy dni później w recepcji czekało pismo od jej prawników z poleceniem wpłaty kilkudziesięciu tysięcy złotych zadośćuczynienia. I już nigdy więcej mnie nie podkusiło. Ale to jest komfort, na który mogą sobie pozwolić nieliczni. Bo wy żyjecie z nas i vice-versa. Nie zawsze jest miło, każdy merytoryczny zarzut przyjmę na klatę. Pozwólcie tylko, że nie będę specjalnie pochylał się nad losem pokrzywdzonych bohaterów np. Macieja Stuhra, który walczy ze wszystkimi tytułami w Polsce, które naruszyły swego czasu jego pilnie strzeżone życie prywatne, po czym w jakiejś śniadaniówce czy innej gazetce informuje, że chyba czas na dziecko z nową kobietą. Błagam! 🙂
Tyle ode mnie tytułem powagi. Bo praca w gazecie to naprawdę fajna sprawa. Zdarza się, że ktoś rzuci słuchawką, odmówi wywiadu czy nazwie mnie szczurem (pozdrawiam Bartosza Węglarczyka), ale to jest jakaś kropla w morzu. Na co dzień mam przecież okazję rozmawiać z największymi polskimi gwiazdami. Tylko na przestrzeni tego roku rozmawiałem z m.in. Dodą, Edytą Górniak, Justyną Steczkowską, Andrzejem Piasecznym, Danutą Stenką, Anną Dymną czy ostatnio Małgorzatą Potocką. A to tylko kilka pierwszych z brzegu nazwisk. Nasza gazeta regularnie współpracuje z największymi krajowymi telewizjami i wciąż jest doskonałą platformą promocji dla podmiotów, które rozumieją zasady gry. A te są proste i wszędzie takie same, zaczynają się i kończą na słowie WSPÓŁPRACA właśnie. I bynajmniej nie chodzi tu o kolaboracje przy robieniu „przypadkowych” zdjęć w nowym płaszczu. Takie atrakcje zostawiamy innym, wyszkolonym już w tej materii do granic możliwości. Codziennie jestem na liniach z celebrytkami, menadżerami, a tematy, które przedstawiam na kolegium muszą być dokładnie sprawdzone, szczególnie te niewygodne dla gwiazd. Bezkarność publikowania treści to fajna legenda, ale nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Przynajmniej w moim dziale. Oczywiście, zaraz ktoś wyskoczy mi z tekstem „Ale to Fakt uśmiercił przedwcześnie Jaruzelskiego”, a „Pudelek zrobił to samo z Przybylską!” – odsyłam do kilku akapitów wyżej. Coś może być przegięciem i kurewstwem, ale takie sytuacje nigdy nie są czarno-białe.
Ten mijający rok nauczył mnie też, choć miałem to cały czas z tyłu głowy, że gwiazdorskie dementi często niewiele znaczy. Co z tego, że dzwonimy do np. Katarzyny Glinki z nieeleganckim pytaniem, kim jest nowy przystojniak u jej boku. Ona z uśmiechem odpowiada, że to nie nowy narzeczony, a jej brat przecież. No tak, w końcu nie musi nam się tłumaczyć. Nie każę nikomu spowiadać się obcemu dziennikarzowi z tego, z kim aktualnie sypia i robi zakupy. Ja mogę być tym złym, ale w ostatecznym rachunku, mimo takich proroctw, to nie ja wychodzę na kretyna. Choć pani Kasi życzę wytrwałości, bo rzeczywiście z nową miłością się nie afiszuje, a to się chwali. Bo są takie, których rodziny to banner reklamowy, a rzeczywistość wygląda trochę inaczej. I tu jest ten moment, w którym muszę napisać, że wbrew pozorom, tabloidy nie są aż tak hardkorowe. Uwierzcie mi, archiwa show-biznesowych tytułów skrywają perełki w postaci zdjęć znanej aktorki, która aż za dobrze bawi się na parkingu w aucie z jakimś mężczyzną czy sławnej piosenkarki całującej na plaży urokliwego bruneta. I nie jest nim mąż z okładki. Wiem, to chujowy argument w stylu „drukujemy straszne rzeczy, ale mogły być jeszcze straszniejsze”, ale chodzi po prostu o perspektywę. Tabloidy, powszechnie lansowanej teorii, też mają swoje granice.
Wracając do meritum. Na co dzień jestem jednym z dziennikarzy działu „show-biznes” w głównym grzbiecie „Faktu”, ale jednocześnie też tworzymy materiału dla tygodnika „Gwiazdy”, który dodawany jest za darmo do piątkowego wydania gazety. I to jest moje małe oczko w głowie, bo i tematyka jest lżejsza i sam, bardziej magazynowy, układ leży mi świetnie. W tym roku udało mi się natrzepać aż 15 okładek i muszę przyznać, że miło się na to patrzy. Szczególnie moje serce ujmują tytuły, które jak to w tabloidach bywa, muszą mieć odpowiednio dramatyczny wydźwięk.
Trochę się rozpisałem, więc pora kończyć. Mijający rok minął mi bardzo szybko, ale mogę go uznać za bardzo owocny. Nie mam poczucia, że komuś zniszczyłem życie czy niewystarczająco mocno przyłożyłem się do swojej pracy. Owszem, zdarzały mi się wpadki, np. ogłosiłem na łamach gazety, że na Eurowizję jedzie Ania Wyszkoni. Mój błąd, dostałem zjebę od szefowej i już więcej tak przed szereg nie będę się wychylał bez pokwitowania na piśmie od Ani Wyszkoni, jej menadżera, papieża Franciszka i Jana Klimenta. Relacjonowanie tragedii, która spotkała Filipa Chajzera to też sytuacja, o której wolałbym zapomnieć. Bywa bezlitośnie, nie mam przecież złudzeń. Wypada mieć nadzieję, że przede mną i całym naszym zespołem jeszcze wiele udanych numerów, niusów i materiałów, które kształtują show-biznesową rzeczywistość. I to pozytywnych! Poniżej pozwoliłem sobie zalinkować artykuły i wywiady, z których jestem szczególnie w tym roku zadowolony. A wam mówię: do zobaczenia w 2016!
- Noworoczny wywiad z Dodą: Nowy singiel, facet i co dalej?
- Danuta Stenka szczerze o „Tańcu z Gwiazdami” i polskim kinie
- Justyna Steczkowska w Opolu: Jako artystka muszę być wolna!
- Andrzej Piaseczny: Mam w sercu melancholię
- Edyta Górniak ostro o show-biznesie, rodzinie i karierze
- Olga Bołądź o serialowym wyzwaniu: Bałam się zostać młodą mamą
- Natalia Kukulska: Chcę żyć własnym życiem! + Tworzę z mężem. Stale mnie inspiruje
- Honorata Skarbek: Ludzie próbują wykorzystać chorobę przeciwko mnie
Zdrowia i nie mniej udanych wpisów życzę. Pozdrawiam świąteczo-noworocznie. 🙂
Grabari <3 Kiedyś przez chwile bedziesz moim naczelnym. :d
Może nie w temacie ale…jesteś bardzo przystojny.Życze Ci dalszych suksców i satysfakcji z pracy:)
ty z tą twoją grzywą pedalską i przyjaciel chomik pańczyk który wkręcił cie do tego szmatławca jesteście najwieksza beke w stolicy
Od 31 grudnia 2015 relacje ze snapa Maffashion. Zapraszam http://sscreens.blogspot.com/
Hello. And Bye.