Saszan: Nie mam problemu z tym, że mojej muzyki słuchają nastolatki [WYWIAD]

0

Internet mocno zdemokratyzował rynek muzyczny i każdy może spróbować swoich sił jako wokalista czy producent, ale tradycyjne trybiki wielkiej show-bizowej machiny wciąż mają się dobrze i w większości przypadków, żeby przeskoczyć pewien pułap popularności i sprzedaży, trzeba związać się z dużym graczem czyli wytwórnią płytową. Po głośnym debiucie w sieci na taki krok zdecydowała się też moja dzisiejsza rozmówczyni, Saszan. Historia dobrze nam już znana – covery w sieci, pierwsze autorskie utwory, teledyski, koncerty, w końcu płyta i pytanie co dalej? W przypadku Saszan kolejnym przystankiem jest kontrakt z Universal Music Polska i pierwsza wydana pod ich szyldem płyta „Hologram”, która okazała się miłym zaskoczeniem. Świetnie wyprodukowany pop, nieukrywający, że czerpie garściami z dorobku współczesnej muzyki elektronicznej, wpadające w ucho teksty i ciekawy wokal Saszan sprawiły, że jak na powtórny debiut (o tym więcej w naszej rozmowie), całość wypada naprawdę nieźle i dla wielu sceptyków może być pstryczkiem w nos. Zgodnie z panującymi trendami, do sieci wypuszczane są kolejne single, a dziś swoją premierę miał klip do utworu „Zabierz mnie stąd”.
 

 
grabari.pl: Kiedy był ten moment w trakcie pracy nad płytą, w którym poczułaś, że to się naprawdę dzieje i całość nabiera takiego kształtu, jakiego oczekiwałaś? Bo prace nad nią trwały dość długo.
 
Saszan: Tak naprawdę to stało się dopiero w momencie, gdy miałam ją już w ręku. Wśród moich fanów pojawiały się żarty, że nawet jeśli płyta będzie gotowa i zostanie wysłana do tłoczenia, to tam wydarzy się jakaś eksplozja, która do tego nie dopuści. (śmiech) Te teorie spiskowe nie brały się znikąd, bo rzeczywiście, trochę to trwało i cały czas były jakieś obsuwy. Na sam koniec sesji nagraniowych, kiedy już wybierałam utwory, które ostatecznie znajdą się na płycie, czułam, że cel jest blisko, ale dopiero, gdy dostałam fizyczną kopię krążka pomyślałam: okej, mamy to!
 
Te opóźnienia i obsuwy były deprymujące czy raczej byłaś cierpliwa, bo i tak wiedziałaś, że finałem będzie premiera albumu?
 
Teraz już jestem cierpliwa. (śmiech) Cały ten proces nauczył mnie, że nawet jeśli są jakieś opóźnienia, to one z czegoś wynikają i widocznie tak miało być. Na przykład numer „Zabierz mnie stąd” miał być singlem już dwa lata temu, ale gdyby tak się stało, nie miałabym teraz w nim na featuringu Waca, więc ostatecznie skończyło się to dobrze, a nawet lepiej niż planowałam. Z perspektywy czasu już to wiem, ale w trakcie tworzenia płyty te wszystkie opóźnienia albo inne losowe sytuacje sprawiały, że wybijało mnie to z rytmu i miałam poczucie, że cały czas dzieją się jakieś rzeczy, które sprawiają, że mam pod górkę. W niektórych momentach wracałam wręcz do domu z płaczem i pytałam sama siebie „Dlaczego ja?!”. Myślę, że spokojnie ktoś mógłby zrobić ze mną cały sezon tego serialu, dokumentując tylko ostatnie dwa lata. (śmiech) Ale w momencie premiery to wszystko poszło w niepamięć, a energia, zapał i motywacja wróciły na swoje miejsce. I to jest znak dla mnie, że nie można się poddawać i te wszystkie kłody da się przeskoczyć.
 
To nie jest twój debiutancki krążek, ale trochę mi na taki pasuje, bo próbujesz się na nim w różnych stylach i z tego co widzę na twoich social mediach, to jest bardzo często typ muzyki, której sama słuchasz. Słychać poszukiwania, ale spięte już taką namiastką twojego własnego stylu.
 
Od momentu, gdy wypadłam z poprzedniej wytwórni i managementu, trochę minęło i w tym czasie mocno dojrzałam, zmienił się – a raczej rozwinął – również mój gust muzyczny. Kiedyś moja playlista opierała się na Justinie Bieberze, Rihannie i Nicki Minaj, czysta komercja, bez wgłębiania się w inne gatunki i bez większych muzycznych poszukiwań. Potem poznałam np. Daft Punk i Royksopp, na których punkcie oszalałam, co zaprowadziło mnie dalej w świat tego typu muzy i to z pewnością miało wpływ na brzmienie mojej płyty. Wyznaję taką zasadę, że chciałabym nagrywać właśnie taką muzykę, jakiej sama chciałabym słuchać. I właśnie dlatego „Hologram” leci teraz u mnie na okrągło! (śmiech) Ta płyta była od samego początku do końca skupieniem się na muzie, na tworzeniu. Wszystko było przemyślane, przesłuchane, przeżyte i przede wszystkim aktywnie w tym procesie uczestniczyłam.
 
Przy pierwszej płycie to wyglądało inaczej?
 
Pierwszą płytę nagraliśmy w dwa miesiące, a sesje nagraniowe odbywały się w weekendy. Muzyka była wtedy dodatkiem do tego, co wtedy robiłam, bo najważniejsze było zdanie matury. Nie za bardzo tak naprawdę zwracałam uwagę na to, co wtedy nagrywałam, byłam po prostu szczęśliwa, że dostałam taką szansę, bo to wszystko stało się bardzo szybko. Nagle, po publikowaniu nagrań na YT, zaproponowano mi spotkanie w wytwórni, a trzy miesiące później płyta była już na rynku, żeby wykorzystać ten popyt, który się pojawił. Przy „Hologramie” podejście do całego projektu było bardziej przemyślane i chciałam pokazać na co tak naprawdę mnie stać muzycznie.
 
Co do tego inspirowania się innymi muzykami – pilnowałaś, żeby nie przekroczyć tej cienkiej granicy, kiedy z kawałka zainspirowanego artystą XYZ, robi się cover?
 
Zawsze mocno tego pilnuję i kiedy np. tworzę melodię, zastanawiam się 50 razy, czy to na pewno jest coś, co wytworzył mój mózg, a nie coś powtórzonego, co gdzieś już słyszałam. Podobnie z muzyką, kiedy poruszamy się po konkretnych inspiracjach, to nie chcę, żeby to brzmiało tak samo, bo chyba jedyny komentarz, którego się boję pod adresem moim i moich piosenek, to właśnie to, że „ten utwór brzmi jak XYZ”. Tym bardziej, że sama jestem na tym punkcie mocno wyczulona i zawsze mi się wydaje, że coś już gdzieś słyszałam, że fragment tej piosenki przypomina fragment innej i tak dalej. Dlatego inspiracje – jak najbardziej, ale nie covery.
 
Miałaś w sobie taki zadzior, żeby tą płytą pokazać, że nie można cię trzymać dłużej w szufladce z muzyką dla dzieciaków?
 
Właśnie jedną z najbardziej frustrujących rzeczy, która wynikała z długiego czasu nagrywania tej płyty, było to, że w międzyczasie non stop była przypisywana mi tylko ta pierwsza, a to zupełnie nie byłam już ja. Nie utożsamiam się z nią teraz, miałam wtedy 18 lat i jestem w zupełnie innym miejscu, a ilekroć udzielałam wywiadu, pokazywałam się gdzieś, towarzyszył temu materiał z pierwszego albumu i zresztą nic dziwnego, bo przecież był wówczas jedynym na moim koncie. Dlatego kiedy tylko miałam okazję, publikowałam jakieś zajawki, krótkie fragmenty tego, co wtedy tworzyłam w studiu, żeby przypominać, że będę robić teraz coś kompletnie odmiennego. To sprawiło, że rzeczywiście, miałam w sobie taki bunt, że muszę coś udowodnić, że muszę pokazać, że nie mam już tych 18 lat, że zajmuję się muzyką na poważnie i tak też chciałabym być traktowana. I to się chyba powoli udaje, bo dostaje mnóstwo wiadomości od ludzi, którzy piszą, że są zaskoczeni i to pozytywnie. Zresztą nie tylko oni, bo nad tym, czy spodoba im się nowy materiał, zastanawiali się też moi fani. Jedni chcieli, żebym tworzyła rzeczy podobne do tych z pierwszego albumu, inni w międzyczasie też dorośli i zmieniły im się gusta muzyczne, więc to wszystko nie było wcale tak oczywiste. Na szczęście, sądząc po komentarzach i reakcjach, nie zawiedli się tą płytą.
 
Ta łatka idolki nastolatków jest męcząca? Bo mam wrażenie, że często jest przyczepiana jako zarzut, a przecież nastolatki to teraz najliczniejsza i najwierniejsza grupa odbiorców muzyki popularnej.
 
To jest zazwyczaj pierwsze pytanie, które pada podczas wywiadów. „Czy nadal jesteś idolką nastolatków?”. Nie będę ukrywać, na początku ta łatka mnie drażniła, teraz chciałabym, żeby ludzie przestali postrzegać to jako coś negatywnego. Umówmy się – większość artystów ma wśród swoich fanów dzieciaków, niezależnie od tego, czy są oni główną grupą odbiorców, czy nie. Jeżdżą za mną wszędzie, śpiewają na koncertach, dają ogromną energię… Czy to jest coś złego? Każdy z nas jako nastolatek miał swoich idoli i nie wyobrażam sobie, żebyśmy my mieli wtedy czuć się gorzej jako fani, albo oni jako artyści, bo słucha ich młodzież. Mam wrażenie, że przesąd, że bycie idolem nastolatek to jakaś ujma, pokutuje głównie w Polsce. Ja nie mam z tym problemu.
 
Masz za sobą występy w dwóch dużych telewizyjnych show – All Together Now i Celebrity Splash. Jako osoba, która wywodzi się z internetu i to na działalności w sieci zbudowała swój kapitał, możesz powiedzieć, że te telewizyjne przygody coś ci dały?
 
Młodzi ludzie poruszają się głównie w sieci, więc występy telewizyjne przedstawiają mnie starszym słuchaczom i uzupełniają trochę moją podstawową, internetową bazę odbiorców. Zauważyłam też, że telewizja mocno przekłada się też na ilość koncertów i ilekroć się w niej pojawiam, jest więcej telefonów od organizatorów. Mimo tego, że teraz wszystko dzieje się teoretycznie w internecie, dla wielu osób telewizja wciąż jest wyznacznikiem popularności i popytu na danego wykonawcę. Często zdarza mi się słyszeć od taksówkarzy, że znają mnie właśnie z programu telewizyjnego, co jest naturalne, bo nie podejrzewam ich, że przesiadują całe dnie na YouTube czy Instagramie.
 
Jesteś z pokolenia, któremu pokazywanie swojego życia w sieci przychodzi bardzo naturalnie, ale z tego co widzę, twój stosunek do social mediów mocno się zmienił na przestrzeni lat i choć wciąż jesteś w nich bardzo aktywna, nie da się tego porównać do tych osławionych początków. Co konkretnie się zmieniło?
 
Na pewno wiem już, że nic w internecie nie ginie, bo co jakiś czas trafiam na swoje stare nagrania i jak to oglądam, to jestem załamana. (śmiech) Dlatego nie dziwi mnie, że są ludzie, którzy myślą, że na takim właśnie etapie rozwoju się zatrzymałam, bo kojarzą tego 18-letniego przygłupa, który piszczy, wygaduje bzdury i robi różne dziwne rzeczy. No cóż, takie pierwsze wrażenie zrobiłam, niestety drugi raz pierwszego nie zrobię, więc teraz ten mój stosunek do treści wrzucanych do sieci jest inny. Kiedyś w ogóle nie myślałam o tym, że to co powiem albo napiszę, może iść gdzieś dalej, a potem widziałam te cytaty na rozmaitych portalach i trochę się wtedy tego wystraszyłam. Nie jest tak, że teraz się hamuję, ale już nie mam potrzeby relacjonowania całego swojego życia. Na spotkaniach ze znajomymi odkładam telefon, bo chcę być z nimi naprawdę, a nie tylko na filmiku na Instagramie. Nie mam wśród swoich najbliższych przyjaciół nikogo, kto jest „internetowy”, komu zależy na tym, żeby się przewijać na tych filmikach i zdjęciach, więc to też ich towarzystwo mnie uspokoiło z tym wrzucaniem wszystkiego. Minął mi też ten buntowniczy etap z zabieraniem głosu na każdy temat, oczywiście najlepiej z opinią odmienną od tej najbardziej popularnej. Nie latam też już po śniadaniówkach i nie zgrywam eksperta od wszystkiego. Są rzeczy i zjawiska, przy których lubię zabierać głos i na nich się skupiam, reszta już mnie tak nie pochłania, ale potrzebowałam czasu, żeby to zrozumieć i mam nadzieję, że to oznacza, że zmądrzałam. (śmiech)
 
Zawsze w przypadku młodych osób, które szybko osiągają sukcesy i zyskują popularność, fascynują mnie ci, którym nie odbiła od tego sodówka. Bo nawet gdyby tak się stało, totalnie bym to zrozumiał, bo tym światem naprawdę można się zachłysnąć, szczególnie będąc nastolatkiem. Co ci w tym pomogło?
 
Na pewno utrzymanie przyjaźni z liceum, gdzie nie ma osób popularnych, ani takich, które chciałyby na naszej znajomości coś ugrać. Kolejna rzecz – bardzo dobry kontakt z rodziną. Miałam taki moment, kiedy mi odbiło, na samym początku, tuż po przeprowadzce do Warszawy. Pierwsze przelewy na moje konto, impreza za imprezą, wydawało mi się, że mam tylu przyjaciół tutaj… Nie muszę chyba dodawać, że ich już nie ma. (śmiech) To był też czas, gdy miałam swój pierwszy duży obóz z fanami i rzeczywiście, mocno mnie to pochłonęło. Pojechałam do Żyrardowa i wypłakałam się mamie, to wszystko mnie zaczęło przytłaczać. Powiedziałam „Mamo, ludzie zaczynają chodzić w koszulkach z moją twarzą, śpiewają moje piosenki, chyba powoli odlatuję i wydaje mi się, że powinnam już chodzić z koroną na głowie po ulicy!”. A to przecież nie byłam ja! Na szczęście, mama mi to pomogła wszystko poukładać i szybko wróciłam na ziemię.
 
Zdarza się, że publikujesz na swoich kanałach stare nagrania i wspominasz swoje – mniej lub bardziej udane – początki. To też pomaga ci utrzymać równowagę?
 
Te wspomnienia są na tyle fajne, że możesz je sobie zestawić z tym, co jest teraz i wniosek jest jeden: jeżeli dużo pracujesz nad sobą, to będą tego efekty. Wracanie do tych początków pozwala mi też bardziej cieszyć się tym, co mam, bo wiadomo jak jest – człowiek się naogląda Kardashianek i myśli, że mieszka w beznadziejnym mieszkaniu i chce mieć pałac z palmami. A potem przypominam sobie, że jeszcze 5 lat temu mieszkałam z rodzicami, na wiele rzeczy nie mogłam sobie pozwolić i te wspominki przypominają mi, że kurczę, przecież ja już mam ten swój pałac! Na pewno sprowadza mnie też do parteru mój chłopak, który szybko ucina jakieś gwiazdorzenie, kiedy np. wracam do domu i mówię „ojej, jestem taka zmęczona, już nie mam siły na te wywiady”, a on tylko patrzy na mnie i mówi „serio? ja zapieprzałem dzisiaj w pracy 8 godzin i ty chcesz mi powiedzieć coś o zmęczeniu?” (śmiech) Oczywiście, moja pierwsza reakcja to „ale ty nic nie rozumiesz!”, ale potem jak już sobie to przemyślę, to wiem, że on ma rację i cieszę się, że mam kogoś, kto mi czasami o tym przypomni.
 
Pięć lat temu mieszkałaś z rodzicami, teraz jesteś po premierze swojej drugiej płyty. To w takim razie jaki jest plan na kolejnych pięć lat?
 
Nie planuję, ale z takich konkretnych celów i marzeń to na pewno chciałabym wystąpić na festiwalu w Opolu. Mimo tych wszystkich kontrowersji i zamieszania wokół tej imprezy, myślę, że to wciąż bardzo ważne muzyczne wydarzenie w naszym kraju i pamiętam, jak pięć lat temu byłam za kulisami festiwalu, bo wygrałam wejściówkę w konkursie. Zamarzyłam sobie wtedy, że kiedyś tam wystąpię i to marzenie jest wciąż aktualne.
 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here